Blog

Wspomnienie Pielgrzymów Pokoju – trzecie

Wspomnienie Pielgrzymów Pokoju – trzecie

Moja IV stacja ( Urszula Rogólska )

Dziś wreszcie policzyłam. Od St. Francis Street 1 do IV stacji Via Dolorosa jest 196 schodków. Skaczę po nich i niemal na każdym słyszę pytanie sprzedawców sklepików z dewocjonaliami i pamiątkami ze Świętego Miasta:
– Where are you from?! (Skąd jesteś?) Przez pierwsze 5 dni ochoczo wołam na prawo i lewo: – From Poland! Szóstego dnia zmieniam strategię!

„Za chwilę startujemy. Jest wolne miejsce obok mnie. Ciekawe, kto tu usiądzie” – z Okęcia melduję w smsie do serdecznej przyjaciółki. Odpisuje mi: „A może będzie wolne. Siądzie tam Pan Jezus i będziesz miała dużo miejsca:)”.

Nie umiem się nie uśmiechnąć, kiedy już nas wita załoga samolotu, a w pełnym samolocie, miejsce obok mnie jest…puste… Rozsiadam się. Za 4 h wyląduję w Tel Avivie.

Myślę sobie: Panie Jezu jak to będzie tam u Ciebie i Maryi w tej Jerozolimie, przy IV stacji Via Dolorosa, w ormiańskim kościele, gdzie mam dołączyć do grona wolontariuszy, którym dane było, jest i – ufam – wciąż będzie, modlić się przed Tobą w Najświętszym Sakramencie o pokój na świecie…? Nie starałam się o ten wyjazd. Wszystko stało się „przypadkiem”. Za parę dni druga wolontariuszka, Ania powie mi: „Przypadek to jest to, co nam przypada od Pana Boga”.
Ale dziś mam problem. Lecę modlić się o pokój na świecie. Ale ja nie umiem się modlić o pokój na tym: „całym świecie”! Nawet Jerozolima i Bliski Wschód, wydają mi się tak abstrakcyjnie wielkie, że tego nie ogarniam. Ale odwrotu nie ma. Samolot zatrzyma się dopiero w Izraelu. Rób Panie Jezu co chcesz. Ufam Tobie.

Ufam Tobie

Czerwcowy świt w Jerozolimie. Serce bije jak oszalałe. Kiedy razem z siostrami Cecylią i Gabrielą wchodzę przez Bramę Nową na Stare Miasto czuję się jakbym tu mieszkała od dawna. Dziwne to, wiem. Nie czuję jeszcze zmęczenia nocną podróżą. W mieszkaniu wolontariuszy wita mnie Jezus Miłosierny. Jezu ufam Tobie. Chwilka i jestem z siostrami na Mszy św. w Bazylice Grobu Bożego, na Kalwarii.

Leniwie budzi się Jerozolima. Sklepikarze rozkładają swoje stoiska – ludzie, których widzę pierwszy raz w życiu. Ale już wiem, że będę tędy chodzić codziennie. Czuję się już ich sąsiadką. Odpowiadają uśmiechem na uśmiech i już zapraszają na zakupy – „tylko wejdź i popatrz” wołają.
Gromadkę czarnookich dzieci już mam obok. „Good morning. What is your name? Where are you from?” – pytają grzecznie jak w czasie konwersacji na lekcji angielskiego. Odpowiadam równie okrągłymi zdaniami. Chichoczą.

Szybko idę schodkami w dół, do miejsca naszego wolontariatu. Tuż obok kaplicy znów obraz Jezusa Miłosiernego – Jezu ufam Tobie – po armeńsku.

Jezus czeka na mnie już w niezwyklej monstrancji. Białą hostię przytula bursztynowa twarz Matki Bożej. Chłód kaplicy pozwala pozbierać myśli. Znasz je Jezu. Wiesz o wszystkich sprawach, które Ci tu przywiozłam. Ale przecież obiecałam modlić się o „pokój na świecie”! Tego nie czuję… Głupio mi. Na dodatek nie potrafię się skupić na białej hostii. Przed oczami mam wrażenia pierwszego poranka, dzieciaki i ich wesołe: „where are you from”, sprzedawcę arabskich sukienek z 60 schodka (jutro się dowiem, że ma na imię Issa), chłopaka, który przywitał mnie polskim „ja Cię kocham, a Ty śpisz”, uśmiechniętego właściciela knajpki z falafelami, Małą Siostrę Jezusa (niedługo się zgadamy, że siostra to „sąsiadka” – pochodzi z Niemiec), która przy małym warsztacie stolarskim polerowała deseczki na ikony, Amira sprzedającego pieczywo tuż obok „naszego” kościoła…

I nagle, gdzieś w głowie pojawia się zaproszenie: „A mogłabyś się modlić o pokój w sercu każdego człowieka, którego będziesz codziennie spotykać po drodze tutaj?

Radośnie oddycham z ulgą – będę dokładać moje „bursztynki” do monstrancji. Mam nadzieję, że pan architekt się nie pogniewa.

Myślę jednak, że to wciąż chyba za mało. Patrzę na Jezusa i Maryję i wiem, że znajdą na mnie sposób!

Mam nowe zadanie

Kiedy biegając po 196 schodkach słyszę codziennie „Skąd jesteś” i odpowiadam, ze z Polski, od razu słyszę takie wyuczone, polskie:
– Dzień dobry!
– Jak się masz?
– „Ja Cię kocham, a Ty śpisz”!
Szóstego dnia wpadam na pomysł – nie będzie „from Poland”. Pytaniem na pytanie rzucam:
– A jak myślisz?
– Romania? Bulgaria?
– No, no.
– Russia? Slovakia? Slovenia?

Cierpliwi są w tym zgadywaniu. W biegu rzucam: – Wymyśl! Za pięć godzin będę wracać! A ja już wiem… Mam nowe zadanie. Dziś modlę się o pokój w sercach mieszkańców Rumunii, Bułgarii, Rosji, Słowacji, Słowenii! Panie Jezu – daj więcej!
Wracam i dobiega do mnie: – „Dzień dobry!!! Wiemy, już wiemy, z Polski jesteś!
Ech nie udało się „więcej”…
Ale Jezus działa. Wieczorem idę do bazyliki Grobu Bożego. To takie niezwykłe – codziennie mogę być na Kalwarii i przy płycie Grobu.
Wiem, wiem. Jeśli mam Jezusa w sercu, to nieważne gdzie będę geograficznie. On jest wtedy najbliżej jak tylko można. Ale mi, „Tomaszowi, który musi dotknąć”, to miejsce bardzo pomaga… Dzięki Jezu.
Wybieram uliczkę, którą jeszcze nie szłam. Wpadam w nieznany mi jeszcze labirynt sklepików:
– Are you from Switzerland?
Wow! Ale awans cywilizacyjny! Przez 18 dni byłam jeszcze Niemką, Kanadyjką, Australijką, Szwedką (tak! Szwedką!!!).

1 czerwca, piątek. To  był mój pierwszy wieczór. Z naszej trójki czerwcowych wolontariuszek jestem jeszcze sama. Ależ wrażeń. Zapuściłam się do dzielnicy muzułmańskiej uliczkami prowadzącymi na Wzgórze Świątynne. – Nie będziesz mogła tam wejść, musisz iść inną ulicą – wyjaśniają mi młodzi mężczyźni gdzieś po drodze.

Chwilę potem jestem przy Ścianie Płaczu, gdzie tłumnie zdążają pobożni żydzi. – Poczekaj aż słońce zajdzie! Zobaczysz jak tańczą mężczyźni – zachęcają młode żydówki z Kanady.
Po chwili już jestem w dzielnicy ormiańskiej – mężczyzna przy wejściu do katedry św. Jakuba woła za mną, że już późno. Już zamknięte. Wracam do naszej chrześcijańskiej dzielnicy pod zawieszonym miedzy budynkami na sznurkach papierowymi chorągiewkami w biało-żółtych kolorach i takich z krzyżami jerozolimskimi. Dowiem się, że to po wczorajszym święcie Nawiedzenia NMP.
Marzy mi się jedno – arbuz! Nigdy nie widziałam tak ogromnych jak w sklepiku poniżej St. Francis Street. Ogromne! Sama nie zjem takiego. Poczekam trzy dni na pozostałe wolontariuszki.
Kiedy siedzę sama, a niebo jest tak rozgwieżdżone, że prawie spada mi na głowę, opowiadam Panu Jezusowi o tym arbuzie. Sama się z siebie śmieję – ale sobie modlitwę wymyśliłam. Wracam do mieszkania, by po chwili usłyszeć pukanie do drzwi. A w drzwiach… Szeroki uśmiech Normy, sąsiadki. – To dla Ciebie – mówi, wręczając mi wielki talerz z soczystymi kawałkami arbuza. Pewnie oczy mam jak 5 zł, bo się śmieje z mojej reakcji na ten widok.

Do domu

I już jesteśmy we trzy – czerwcowe wolontariuszki. Śmiejemy się – ale nas tu Pan Jezus sprowadził – Ania znad Bałtyku, Roma z Wielkopolski, ja z Beskidów. A kto ze wschodu? Ze wschodu przecież pochodzi siostra Miriam, która czuwa nad nami wolontariuszami przylatującymi do Pana Jezusa i Jego Matki w Jerozolimie! – śmiejemy się odkrywczo.

Od pierwszych chwil „odnajdujemy wspólnego Ducha” – jak mawia Ania. Rozmawiamy o wszystkim, żartujemy, razem jemy chlebki pita z hummusem, zachwycamy się zapachem słonecznych pomidorów, błogosławimy się na drogę, w zaufaniu powierzamy sobie ważne dla nas intencje, które tu z nami przyjechały. Nie możemy się nadziwić, że ktoś, kogo spotyka się pierwszy raz w życiu już po 5 minutach jest tak bliski.

Kiedy mijają dwie „wolontaryjne” godziny przed Panem Jezusem na adoracji i trzy posługi w kościele i kaplicy (a mijają błyskawicznie), mówię, że wracam do domu. „Do domu”… Tak. Bo dom tworzą ludzie, a miejsce, gdzie mieszkamy nie jest dla mnie tylko mieszkaniem.

Chodź, chodź

Dziś jest taki dzień, kiedy nie dojdę „do domu” tak od razu, choć okrutnie burczy mi w brzuchu. A tu do pokonania 196 schodków pod górkę.
Jeszcze nie doszłam do bramy kościoła, a z restauracji tuż obok świątyni woła Rania: – Chodź, chodź, pomożesz mi zjeść za dużą dla mnie pizzę!
Pan Jezus daje jednak więcej niż prosimy czy się spodziewamy…
Skoro żołądek pełny, postanawiam wracać okrężną drogą, w stronę Bramy Damasceńskiej.
– Hej, hej chodź na chwilę! – słyszę męski głos. Obok mężczyzny pani muzułmanka sprzedaje liście winogron, w które tutejsze gospodynie zawijają „gołąbki” i kosmate morelko-brzoskwinie. Wręcza mi garść owoców. Nie wiem co robić, więc szukam pieniędzy, żeby zapłacić. Pani nie mówi po angielsku. Ale stojący obok mężczyzna szybko tłumaczy: – Nie, nie, nie płacisz. Ona chce Ci je podarować. Codziennie Cię widzi jak biegniesz do kościoła.

Ściskam serdecznie moją Arabkę aż wszyscy się śmieją.
Już jestem przy sprzedawcy słodkich ciasteczek. Kilka dni temu kupiłam chyba z 10. Przepyszne. Dziś tylko macham sprzedawcy i jego małym dzieciom. A on: – Poczekaj, poczekaj, tych jeszcze nie próbowałaś! I pakuje mi cztery ciasteczka. Znów szukam pieniędzy, a on obruszony: – W żadnym wypadku! To prezent!

Już jestem niedaleko VIII stacji Via Dolorosa. – Ale dziś na kawę to już musisz do mnie wstąpić – mówi mi sprzedawca dewocjonaliów. Ok wchodzę – mam ciasteczka do kawy. Minęło już sporo czasu, a ja wciąż nie dotarłam do domu.

– Zapraszam, wejdź na herbatę – słyszę jeszcze po drodze ze trzy razy…
Pan Jezus sam mi wybiera tych, których mam Mu przynieść… Wiem, że przynosić dobrych ludzi nie jest trudno… Czy będę potrafiła przyjść także z tymi, od których doznam przykrości… Nie miałam szans sprawdzić, bo w ciągu całego mojego pobytu spotykałam tylko samych życzliwych…

Tu jest Ktoś

Kocham Stare Miasto tuż po wschodzie słońca Otwierasz oczy i wiesz, jaka będzie pogoda. Będzie słońce i błękit. Uśmiechasz się do własnych myśli. „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. I już Ci dziękuję Jezu za wszystko, co się dziś wydarzy”.- Mury Jeruzalem naprawdę są złote – tak lśnią w słońcu. A kiedy stawiam stopy na czyściutkich, wyślizganych, połyskujących schodkach, to czuję jakbym po wodzie chodziła 🙂

Na adorację biegnie się jak na skrzydłach. Nagle ze zgiełku tego świata wchodzisz do miejsca, które obejmuje Cię taką dobrą, łagodną ciszą. Wielu pielgrzymów wie, Kim jest Najświętszy Sakrament. Ale przychodzą też turyści, którzy podziwiają monstrancję, ale też pytają „co to takiego”. Przy IV stacji uczę się jak powiedzieć „normalnie” o czymś niezwykłym. Czasem wystarczy powiedzieć: „To Jezus, nasz Bóg”, czasem bardziej trafia: „Tu się modlimy o pokój na świecie i w sercach wszystkich ludzi. Jeśli chcesz, to o pokój dla Ciebie pomodlimy się szczególnie”. Bardzo często ktoś taki zatrzymuje się wtedy dłużej…

Późnym wieczorem czasem przychodzą Arabki w swoich długich sukniach. Bardzo często to muzułmanki. Siadają cichutko przed szklanym drzwiami kaplicy. Ich dzieci nie potrafią opanować radosnych śmiechów i rozmów. Myślę, że i Matka Boża wtedy się uśmiecha. W końcu Ona doskonale wie, co to znaczy mieć małe dziecko.

Przychodzą prawosławne kobiety. Kłaniają sie, ale nie wchodzą do kaplicy Adoracji. Podchodzą na kolanach do rzeźby wyobrażającej spotkanie Jezusa z Matką. Z czcią całują posadzkę z mozaiką, na której ułożono kamyczki w kształcie stóp. Nie potrafię im powiedzieć, że nie wolno, że to zabytek. Myślę, że to dla nich wyjątkowa chwila. I być może nigdy więcej nie będą miały okazji tu wrócić…
Przychodzi też gwarna wycieczka niemieckiej młodzieży. Patrzą na kartkę z prośbą, by wchodzić do kościoła i kaplicy w godnym stroju. Przed kościołem owijają w szale i chusty odkryte ramiona i nogi w zbyt krótkich spodenkach. Dwie dziewczyny muszą zostać. Trochę mi ich żal, kiedy z ciekawością zaglądają ukradkiem do kościoła. Coś mi mówi – idź po swoją chustę dla nich. Dziewczyny przeszczęśliwe idą zaraz też do kaplicy Adoracji.

Kiedyś do kaplicy wpada ze śmiechem trzech może 10-letnich urwisów. Od razu śmiało ruszają w kierunku monstrancji – ja cała wystraszona czy nie będę tu musiała walczyć z maluchami. Porwali mój Różaniec i Pismo święte. Ale wystarczyło im zdecydowanie pokazać palec na ustach. Nie patrzę na nich, tylko się modlę: „Panie Jezu ratunku, żeby tu nie nałobuzowali”. A oni… padają na kolana w pierwszym rzędzie i patrzą to na mnie, to na monstrancję, to na mnie, to na monstrancję. Podeszli, popatrzyli na mnie z bliska i… cichutko wyszli 🙂

Cieszę się i dziękuję Panu Jezusowi – on ma swoje sposoby, żeby odnaleźć człowieka. A może dla młodych Niemek to był ten wybrany przez Niego dzień…? Może mali chłopcy też coś nowego odkryli w swoim mieście?

Co tu się działo

Kiedy patrzę na uśmiech sióstr ze zgromadzenia Uczennic Boskiego Mistrza, które stale czuwają na Adoracji przy IV stacji, myślę sobie, że mają takie ładne twarze od tego zapatrzenia się w Jezusa. On się po prostu odbija w ich twarzach jak w lustrze. Coś w tym jest – z kim przestajesz, takim się stajesz.

Trudno wyjść z kaplicy Adoracji i oderwać się od Jezusa. Każdy krok staje się rozmową z nim. Czujesz, że idzie z Tobą, jest obok. Idzie zawsze, ale przez tę obecność przy nim – codzienną, dłuższą niż można sobie zaplanować np. w Polsce – masz tego świadomość.
Gdziekolwiek jestem w Starej Jerozolimie, otwieram Ewangelię i wyobrażam sobie, jak to było wtedy. Było, ale i jest. W inny sposób odczytuję Ewangelię. Często przed lub po Adoracji chodzę sobie na Górę Oliwną, do Getsemani. Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę wyobrażam sobie co tu się działo. I jak bardzo ludzki był tu Jezus. Jaki był przerażony, bał się i cierpiał. Droga Krzyżowa była już Jego Drogą Zwycięstwa. A tak jak człowiek cierpiał tutaj…

Moje prezenty

Już od prawie miesiąca jestem w Polsce. Nie sposób opowiedzieć o wszystkich prezentach, jakie dał mi tam Jezus w Jerozolimie.
Pojechałam modlić się „o pokój na świecie”, ale też nie byłam w stanie zostawić wszystkich spraw, które powierzam mu codziennie. Niektóre po ludzku są tak trudne, że wiem, iż tylko On może z nimi zrobić to, co najlepsze.
Przez pierwsze dni na Adoracji, moja pierwsza godzina to było opowiadanie Jezusowi o tych sprawach. Aż w końcu powiedziałam sama do siebie- ufasz? To oddaj to całkiem Jezusowi, bo ta góra spraw zasłania ci całą monstrancję i Jezusa nie widzisz. Kiedy wreszcie powiedziałam: „Jezu wiesz o co chcę Cię prosić, to pomóż mi tylko uwielbiać Ciebie i zajmij się resztą”.
Niełatwo jest rzucić się z zaufaniem w ramiona Kogoś, kogo fizycznie nie widzisz. Zdanie „Bóg Cię kocha” u wielu wywołuje pospolity odruch politowania nad tym, który je wypowiada.. Ale kiedy doświadczysz tego naprawdę, chcesz je powtarzać każdemu.
Ostatniego wieczoru mojego wolontariatu jestem w kaplicy razem z drugą „góralką” – bo siostra Cecylia, to góralka z włoskich Dolomitów. Kiedy zamyka na noc skrzydła Tryptyku, zaczyna śpiewać po polsku „Jezu, ufam Tobie”… Jakoś dziwnie „pocą mi się oczy” – jak mówiła Nel w „Pustyni i w puszczy”.

***
Wróciłam do Polski. I… Jedna z „nierozwiązywalnych” dla mnie spraw, rozwiązała się natychmiast! O inne już się po ludzku nie martwię – mam spokój w sercu. Jakikolwiek by był ich finał. I proszę Jezusa, by łaskę takiego przebywania z Nim i doświadczania pokoju w sercu mogli mieć wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy „dochodzą do ściany” ludzkich możliwości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *